niedziela, 15 marca 2015

Nie dajmy się zwariować, czyli bądźmy sobą

Obudziła się pierwsza biedronka i chodzi po szybie. Wiosna? Dzień dobry biedroneczko, już cię wypuszczam na świeże powietrze. Za oknami prawie wiosna, więc nie zmarznie… Wiem, to też znak, aby już umyć okna...

Już niedługo wyrosną w sklepach nowalijki, ale póki co jem kapustę kiszoną zasmażaną z boczkiem i stek wołowy upolowany w „U Rzeźnika”. Dlaczego to jem? Nie, nie chcę być gruba… Po prostu wróciłam do tzw. korzeni. W dzieciństwie zawsze byłam drobniutka i malutka, ale zawsze lubiłam… wróć… kochałam masło, no nie tylko, ale masło było ważne. Na kanapki kładłam plastry masła i czegoś tam, co było akurat w lodówce, np. tłusty baleronik, uwielbiałam ówczesny baleron, albo cienkie paróweczki… teraz już nie mają tego smaku. To były lata 70-te, więc nie było dużego wyboru, ale nie było też „masła” roślinnego… No może już było, bo francuscy naukowcy „skonstruowali” takowe już w XIX wieku, ale na naszych półkach pojawiło się dużo później. W każdym razie, ja jadłam MASŁO plastrami, gęstą śmietanę, którą nakładało się łyżką na chleb i posypywało cukrem, kruchutkie skwarki z przetopionego smalcu… Pyycha! Potem przyszła era odchudzania i wyścigi z koleżankami, która dłużej wytrzyma na jednym jabłku dziennie, albo na wodzie. To nic, że nasze BMI było poniżej 19. Kto wtedy słyszał o BMI? Trzeba schudnąć i już! Zaczęło się wykluczanie tłuszczów takich i śmakich, wycinanie każdej białej odmianki z mięsa i wędlin, żółtka szły do zlewu, bo kto by jadł taką kaloryczną jajecznicę, itp. I wtedy się zaczęło… kłopoty z cerą, wzdęcia, wypadające włosy, sucha skóra, ale byłam szczupła… Efekt osiągnięty, więc po co się przejmować.

Błądząc, przeżyłam wiele lat. Wzbogaciłam się o własną Rodzinę i przekochane Dzieci. Skończyłam studia różnego rodzaju i koloru. Żadne z nich, także Dietetyka, nie dały mi niezbędnej wiedzy, co i jak jeść, aby osiągnąć długo oczekiwaną satysfakcję, dobre samopoczucie, zdrowie i szczęście, nazwijmy je, kulinarne, bo jakby nie patrzeć, ciągle wzdęty, pełen gazów brzuch temu niezbyt sprzyja! Szukałam i szukałam… Musiałam zdać się na własne „oko i szkiełko”. Co kilka miesięcy próbowałam innego sposobu „zdrowego” żywienia, poprzez owsianki, „oczyszczanie” z dr Dąbrowską, pie**onym Dukanem (niech się cieszy, że piszę jego nazwę z dużej litery), Atkinsami, Dickensami i inne czorty-diabły, żeby nie było, że znam to wszystko tylko z literatury. Większość z tych „diet”, jak to się zwykło mówić, ja nazwałabym kuracjami oczyszczająco-odchudzającymi, ale przez duże O - są oparte o niezwykle rygorystyczne ograniczenia, np. dieta dr Dąbrowskiej vel post św. Dawida (tak tak, to nie jest pomysł tej pani) czy wspomniany Dukan. To są tak zwane chwilówki, po których wracamy do poprzednich nawyków żywieniowych, dzięki którym wracają również utracone kilogramy, często z nawiązką i przykre dolegliwości, jak wzdęcia, napady głodu, ciągłe zmęczenie i frustracje, związane z niedopasowaną dietą do konkretnego organizmu.

Wracając do mojej ociekającej tłuszczem, zasmażanej kapustki… Nie twierdzę, że teraz wszyscy muszą jeść tłusto, bo ja tak jem. To jest sposób żywienia, z którym JA czuję się po prostu świetnie. Wszystko smażę na smalcu (ale nie jem wyłącznie smażonych potraw), jem jajecznicę na maśle, do kawy leję śmietankę 30-stkę, a zamiast jogurtu naturalnego, na kolację śmietana ukwaszona 18-tka z malinkami lub z bananem. Póki co jakoś nie chudnę, ale i niespecjalnie mi na tym zależy, ale też i nie tyję. Moja Pani fryzjerka, do której chodziłam od lat, w celu skracania tych moich trzech włosów, często proponowała mi cudowny szampon: „to świetna nowość! Ten na pewno pomoże pani pozbyć się łupieżu!” – i co? Pstro! Ale niedawno, któregoś zimowego dnia, po kolejnym odżywczym tłuściutkim śniadanku, spotkała mnie taka miła niespodzianka. Z przyczyn niezależnych ode mnie, musiałam zmienić fryzjera. Zdejmuję ja czapkę, bo bez ciepłej czapki po uszy i szyję, nigdzie się nie ruszam, siadam na wskazanym przez miłą panią, kręconym fotelu przed lustrem, po czym: „Czy to jest naturalny pani kolor włosów? A jakich odżywek pani używa? Ma pani takie gładkie i błyszczące włosy!” – nno, po prostu je umyłam… a na ten mój łupież, to co by mi Pani poleciła? – „Ale ja tu nie widzę żadnego łupieżu…” To jedna z wielu miłych sytuacji, o których będę tu czasem wspominać.


A dzisiaj mam kaprys, więc nakarmię Rodzinę plackami ziemniaczanymi, smażonymi na smalcu, podane z kwaśną śmietaną… dzieci pewnie posypią je cukrem… A co… 

3 komentarze: